Obserwatorzy

Rumours


czwartek, 28 maja 2020

Chapter 104 ~ The final battle begins


            Trzynaście oddziałów shinigami czekało nieopodal Las Noches. Czekali na znak do ataku, który wciąż nie nadchodził. Powrotu też już nie było, bo Garganta zamknęła się chwilę po tym, jak wyszedł z niej Urahara. Musieli wygrać, jeśli chcieli wrócić do domu.
            Wszyscy zaczynali się niecierpliwić, ale przez dłuższy czas dawali radę nad tym panować. Czekanie im nie sprzyjało. Ponadto nie rozumieli, dlaczego dowódcy pozwalają, by przepadł element zaskoczenia i czekają na odpowiedź wroga.
            Odpowiedzi na te pytania znali tylko nieliczni, a i oni często nie mieli pewności. Część z nich łudziła się, że Kazumi, Taraka i Akira przybędą lada moment z Innocence. W rzeczywistości jednak Setsuko chodziło o teren bitwy. Wiedziała, że element zaskoczenia nie był warty rozbijania ich sił i błądzenia po Las Noches.
            Tam byli łatwym łupem. Wrogowie doskonale znali twierdzę, shinigami praktycznie wcale. Mogli się też spodziewać pułapek, a Setsuko nie mogłaby koordynować walki. Jej plan polegał na zmuszeniu wrogich sił do wyjścia na pustynię. Tam Zaraki mógł dać upust swoim mocom, zmiatając dziesiątki, jak nie setki wrogów jednym uderzeniem. W budynku zaś pogrzebałby ich wszystkich żywcem.
            W końcu doczekała się. Pierwsi Arrancarzy wraz z Akumami zaczęli wylewać się z twierdzy. Podejrzewała, że ani oni, ani Aizen, nie dali się nabrać. Tym bardziej, że młodszy Aizen w swej arogancji na pewno, pomimo ostrzeżeń starszego siebie, chciał się przekonać, co miała w zanadrzu. To nie miało znaczenia, tak długo, jak Setsuko mogła realizować swój plan.
            W końcu pojawili się także Noah z Uluquiorą. Po żadnym z Aizenów nie było śladu. Dwie ogromne armie stały naprzeciwko siebie. Obie strony czekały albo na jakiś znak albo na ruch przeciwników.
            To Setsuko jako pierwsza dała znak, by wszyscy zajęli swoje pozycje. Urahara wraz z oddziałem 12 już dawno rozstawił sprzęt i próbował namierzyć Aizenów, a oddział stworzył wokół siebie i Dwunastki barierę, czyniąc z tego obszaru polowy szpital dostępny jedynie dla shinigami.
            Jednak na znak od blondynki nic się nie wydarzyło. Nieco skonfundowani przeciwnicy popatrzyli na shinigami, którzy ani drgnęli. Przynajmniej na pozór, ponieważ sygnał dotarł tylko do kilku osób. Tych, którzy mieli swoje wyznaczone cele.
            Dopiero gdy Zaraki i Yachiru niespodziewanie wbili się w sam środek armii Arrancarów, siejąc spustoszenie i chaos, reszta shinigami, która pod ich dowództwem oraz Iby, Rukii i Isshina, również ruszyła do boju.
            Pozostali dowódcy zadbali o to, by rozdzielić Noah na pomniejsze pola bitwy, tak jak nakazała im Setsuko. Pierwsza swojego celu dosięgnęła Mitsuko. Znalazła brata bez problemu. Słyszała jego głos w swojej głowie. Wzywał ją. Poszła tam, choć spodziewała się pułapki.
            Chłopak czekał na jednym z niższych pięter odizolowanej wieży i obserwował rozpoczynającą się bitwę przez podłużne okno bez szyby. Na widok Mitsuko uśmiechnął się i przez moment wydawało jej się, że cała ta farsa ze zdradą była tylko złym snem.
            - Mako…
            - Mitsuko, jesteś.
            - Wezwałeś mnie tutaj – zauważyła z powagą.
            - Szukałaś mnie – odparł rozbawiony. – Trudno było nie wyczuć twojej desperacji. Postanowiłem ułatwić ci to, choć mam nadzieję, że nie przyszłaś namawiać mnie do powrotu.
            Mitsuko pokręciła przecząco głową.
            - Mam nadzieję, że nie wezwałeś mnie tu tylko po to, by namawiać mnie do przejścia na stronę Aizena.
            - Nie. Nie jesteś mu potrzebna – powiedział beznamiętnie Makoto i znów popatrzył na walczących.
            - A ja nie przyszłam tutaj, aby cię ratować.
            - Więc co? Zabić?
            - Pudło – oznajmiła Mitsuko. Teraz to ona się uśmiechnęła. – Nie mam cię ani przekonywać, ani zabijać.
            Makoto popatrzył na nią skonfundowany.
            - Aż tak się za mną stęskniłaś?
            - Moim jedynym zadaniem jest wejść ci w drogę, jeśli czegoś spróbujesz.
            - Na razie on i tak nic ode mnie nie chce. Mam patrzeć i czekać.
            - W takim razie możemy czekać razem. Dopóki nie nadejdzie czas – stwierdziła Mitsuko. – A potem niech wygra silniejszy.

***
            Tyki Mikk stał spoglądając to na Rangiku, to na Byakuyę i westchnął. Zgasił papierosa, rzucając go na ziemię i depcząc.
            - Wy… - mruknął. – Nie jesteście z tego samego oddziału. Pamiętam was.
            - To bez znaczenia, z jakiego oddziału jesteśmy – odparła z powagą Matsumoto i zmarszczyła brwi. Spojrzała wyczekująco na Byakuyę: - Kapitanie?
            - Nie udało nam się zabić cię poprzednim razem – odezwał się Byakuya. – Tym razem nie popełnimy tego błędu.
            - Przecież wiecie, że my i tak narodzimy się ponownie. Nie można nas zabić.
            Byakuya uśmiechnął się niespodziewanie, przyprawiając Rangiku o dreszcze. Chyba nigdy nie widziała, aby uśmiechał się podczas walki.
– Senbonzakura Kageyoshi.

***
            Road nie wyglądała na zdziwioną, gdy Aizawa pojawiła się tuż przed nią z bojową miną.
            - To zaczyna się robić nudne – stwierdziła Noah, wywracając oczami. – Tylko dlatego, że raz złamałaś mój sen, nie znaczy, że możesz wygrać.
            - Nie jest sama – odezwała się Corrie, pojawiając się z drugiej strony.
            Nawet Road skrzywiła się, czując powiew chłodu.
            Obie shinigami popatrzyły po sobie. Corrie wyszeptała:
            - Gin no Kiri.
            Zimna mgła zablokowała otoczenie, dając im chwilę na to, by wprowadzić w życie plan. Tym razem nie dały Road szansy na stworzenie Pudełka, ani zamknięcie nikogo w swoim śnie. Zamiast tego to Hotarubi użyła swojego bankai, przenikając do umysłu Road. W tym czasie Corrie miała walczyć z Noah w fizycznym świecie i chronić nieobecną duchem Aizawę.
            - Zapłacisz mi za to – fuknęła Road.
            Pomimo niewinnego wyglądu Road, Corrien zdawała sobie sprawę z tego, że musi potraktować tę walkę poważnie. Nie wolno jej było popełnić błędu, bo mogła go przypłacić życiem swoim i przyjaciół. Nie było miejsca na współczucie. Ku zadowoleniu Yukikaze, wyszeptała:
            - Gin no Kissu.

***
            Kira popatrzył skonsternowany na Abaraia, a ten na niego. Wiedzieli przecież jak wyglądają Seiko i Ryou. Renji walczył już z nimi wcześniej. I teraz mieli im stawić czoła razem. Tylko że tej dwójki nie było na polu bitwy. Ani nigdzie indziej, bo Kira nie wyczuwał ich obecności w twierdzy.
            - Arka? – zapytał Renji. – Może nie wyleźli z Arki.
            - Tylko ich brakuje, jeśli się nie mylę – odparł z powagą Izuru. – To niedobrze.
            - To niedobrze, bo?
            - Jeśli są w Arce, to znaczy że misja odzyskania Innocence jest zagrożona.
            Abarai uderzył się dłonią w czoło.
            - Cholera.
            - Choć prawda jest taka, że nie wiemy, czy jeszcze jakieś Innocence zostało - dodał Kira.
            - Co teraz? – strapił się Abarai.
            - Musimy poinformować o tym Setsuko – oznajmił Izuru, uruchamiając miniaturowy komunikator, który miał w uchu. Dostali takie z Abaraiem od Urahary, choć najpewniej na polecenie przyjaciółki. – Setsuko, słyszysz mnie?
            - Tak – w słuchawce rozległ się głos blondynki. – Co się dzieje?
            - Tutaj Izuru.
            - I Renji – wtrącił się Abarai, krzycząc mu do ucha.
            - Słyszę was. Co się dzieje?
            - Seiko ani Ryou nie pojawili się na polu bitwy – wyjaśnił Kira. - Nie ma ich tu.
            - Rozumiem.
            - Czy to możliwe, że zostali w Arce?
            - Obawiam się, że tak – przyznała Setsuko.
            - Powinniśmy spróbować się tam dostać?
            - Nie. To niemożliwe. Zapomnij, Kira – warknęła Setsuko. – Skupcie się na polu bitwy. Pomóżcie, jeśli ktoś potrzebuje wsparcia, lub dołączcie Zarakiego i reszty.
            - Ale Innocence – zaprotestował Izuru.
            - Kazumi i reszta wiedzą co robić – zadeklarowała Setsuko. – Brałam pod uwagę, że coś może pójść nie tak. Zapomnijcie o Seiko i Ryou. Przechodzimy do dalszej części planu.
            - Dobrze.
           
***
            - Dlaczego nam trafił się najgorszy przeciwnik? – mruknął Toshiro ze skwaszoną miną. – Powiedz mi, Shuuhei.
            Hisagi wzruszył ramionami.
            - Czy ja wiem, czy najgorszy? Najgorzej to Aizen albo Milenijny. I Mikk.
            - Nie powiedziałem najsilniejszy – westchnął Hitsugaya. – Tylko najgorszy. Taki uciążliwy. Zabijaliśmy go już tyle razy, a ten skubaniec przetrwał nawet dłużej niż Grimmjow.
            - Bardziej się martwię o Hotarubi. Znowu walczy z Road.
            - A tam – Toshiro machnął ręką. – Corrien z nią jest.
            - No tak, ale ostatnio byliśmy razem, a i tak musiała nam pomóc Bris – marudził Hisagi. – Swoją drogą, nie widziałem jej podczas wymarszu.
            - Nie. Wydaje mi się, że tak jak oddział pierwszy pilnuje Seireitei, Egzorcyści stacjonują w świecie ludzi na wszelki wypadek, gdyby Aizen coś planował. Ich zadaniem jest powstrzymać ewentualną pierwszą falę ataku i poinformować Setsuko.
            - W sumie Setsuko nie wspomniała o tym na zebraniu.
            - Myślę, że wciąż obawiała się jakiejś pluskwy. Zresztą kto ją tam wie.
            - No w sumie. Dużo zostawiła dla siebie – przytaknął Hisagi i obaj uskoczyli przed zielonym promieniem Cero zniecierpliwionego Ciffera.
            - Nie przyszedłem tu rozmawiać.
            - Ale my nie rozmawiamy z tobą – odparł Toshiro i zwrócił się do Hisagiego. – Patrz, zazdrosny jest.
            - A ty byś nie był, Toshiro? Wszyscy go ignorują. Nawet ukochany Aizen połowę czasu ma go w poważaniu.

***
            Głównodowodzący uderzył laską w ziemię, zagradzając drogę Milenijnemu, który niepokojąco szybko zmierzał w stronę oddziału dwunastego. Zaraz obok pojawili się jego pierwsi uczniowie, Juushiro i Shunsui.
            - Dalej nie przejdziesz.
            - Zejdź mi z drogi, Yamamoto – mruknął Milenijny.
            - Tym razem będziemy walczyć na poważnie.
            - Ach, czyli jak dostawałeś ode mnie bęcki, to jeszcze nie było poważnie? – roześmiał się Milenijny. – Przyznaję, że przez te tysiąc lat stałeś się naprawdę potężny, ale i ja nie pokazałem jeszcze wszystkiego.
            - Nie wątpię - przytaknął Głównodowodzący.
            - Nie ważne, ile czasu minie, nigdy nie będziesz tak silny jak twoja siostra. Ale nawet ją Gotei 13 zdołało zniszczyć. I to samo zrobiliście z klanem Noah.
            - Być może rody szlacheckie nie miały rację, decydując o waszym wygnaniu – przyznał Yamamoto. – W końcu wszystkie zawiniły równo, próbując zdobyć przewagę nad resztą i łamiąc obietnicę daną Królowi Dusz. Ale jak długo chcesz ciągnąć tą bezsensowną wojnę, Arya?
            - Dopóki moja rodzina nie wróci do domu, do Seireitei – zadeklarował Milenijny.
            - Więc stoczmy tą bitwę, jak należy. Zdejmij tą iluzję i pokaż mi swoją prawdziwą twarz.
            Milenijny milczał. Po chwili jednak oczom shinigami ukazał się normalny człowiek, a nie grubaśny troll. Mężczyzna w średnim wieku o śniadej karnacji, ciemnych włosach i przepięknych, złotych oczach. Był naprawdę przystojny i wyglądał tak samo, jak Yamamoto pamiętał go jeszcze sprzed wygnania.
            - Kto to? – zdziwił się Kyouraku.
            - Noah Arya, którego przez wieki znaliście jako Milenijnego Earla – wyjaśnił ze spokojem Yamamoto. – Dawny przyjaciel mojego ojca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz