Obserwatorzy

Rumours


niedziela, 2 lutego 2020

Chapter 69 ~ On a thin ice

            Siedziała na blacie stołu w archiwum, machając nogami. Już od kilka dni nie widziała się z Kirą. Tęskniła. Nie mogła jednak wrócić do Soul Society. Wciąż pełniła rolę łącznika pomiędzy Egzorcystami i Shiniami. Jej telefon poddawany był analizie przez dział naukowy dawnego Czarnego Zakonu w celu nawiązania stałej łączności z Gotei 13.
            Nie pozwolono jej jednak pomóc. Ani w badaniach, na których się nie znała, ani w przeszukiwaniach w archiwum. „Zrobiłaby bajzel”  brzmiała oficjalna wymówka, ale Corrie wątpiła, aby o to chodziło. Bajzel już tam był. Książki walały się całymi stosami na podłodze. A przekopywał się przez nie czerwonowłosy mężczyzna imieniem Lavi. Choć obecnie nazywano go Bookmanem.
            A więc nie mogła wrócić i nie mogła pomóc. No tak. Nie była jedną z nich. Nie była też ich przyjaciółką, bo nie brała udziału w wojnie osiemnaście lat temu. Choć i tak patrzyli na nią dużo życzliwiej, odkąd wspomniała znajomość z Setsuko i fakt, że pracuje w oddziale jej męża.
            Było jej nawet trochę przykro z tego powodu, bo Egzorcyści sprawiali wrażenie dobrych ludzi. Niestety ich tak samo jak wielu shinigami, wojna z Aizenem bardzo wyniszczała. A teraz groziła im kolejna.
            - Może jednak pozwolisz mi pomóc? – spróbowała po raz kolejny. – Będę uważać na księgi, aby ich nie zniszczyć.
            - Ale nie wiesz, czego szukać.
            - Będę wiedziała, jeśli mi powiesz. Naprawdę chciałabym pomóc.
            - Szukam wzmianek o pierwszym pojawieniu się Noah – powiedział w końcu Bookman. - Wtedy byli jeszcze wszyscy razem i tam mamy największą szansę znaleźć informacje na temat tych, o których czytałem w twoim raporcie.
            - Technicznie to nie był mój raport, ale rozumiem, co masz na myśli.
            - Technicznie to zamiast mi przeszkadzać, mogłabyś zawracać głowę Allenowi albo komuś innemu. Kandę dobrze się wkurza, ale jest akurat w terenie.
            - Dobrze. Niech i tak będzie, skoro tak bardzo ci przeszkadzam – powiedziała nieco urażona.
            Przecież chciała tylko pomóc. Zeskoczyła ze stołu i w shunpo przeskoczyła nad książkami. Obejrzała się tylko, łapiąc spojrzenie Laviego. Nie ograniczało jej gigai, bo wynalezione już kilkanaście temu łańcuszki zmieniające częstotliwość ich energii, wytwarzały już fizyczne ciało. Dzięki temu, dopóki łańcuszek był aktywy, Egzorcyści widzieli Corrie i mogli wchodzić z nią w interakcje.
            Słyszała kiedyś, że prototyp tego gadżetu wynaleziony był na prośbę Setsuko. Teraz był to standard. O wiele lepszy i sprawniejszy w działaniu. Nie był to już wisior, lecz zwykły łańcuszek, który można było aktywować lub dezaktywować w dowolnej chwili. A do tego dużo bardziej odporny na zniszczenie niż kiedyś.
            Już miała wyjść, kiedy usłyszała dziwny dźwięk. Obejrzała się raz jeszcze z nadzieją, że to Lavi zmienił zdanie. Jednak zobaczyła dziwną szczelinę, która się otwierała. Nie była to jednak Garganta. Widziała w życiu Gargantę. Przez szczelinę wydostały się najpierw palce, potem ręce aż w końcu wyszła z nich Akuma.
            - To Arka! – krzyknął Lavi. – Uciekaj!
            Wcisnął jakieś urządzenie przy pasku i w całym budynku rozległ się alarm. Nie było wątpliwości, że zostali zaatakowani. Jednak Corrie nie miała zamiaru uciekać. Co to to nie. Wręcz na odwrót, to Lavi powinien uciekać.
            Niegdyś Egzorcyści posiadali Innocence, dzięki któremu walczyli. I choć teraz też nie byli całkowicie bezbronni, shinigami byli od nich silniejsi. Egzorcyści zostali Fullbrigerami nowej generacji. Nauczono ich tej metody, co zwykłych Fullbringerów, jednak przedmioty, z którymi się połączyli, były wykonane z tego samego materiału co zampakuto. Dzięki temu ich moc była nieco większa. A wszystko to za sprawą Urahary Kisuke i świetnego zespołu z oddziału dwunastego.
            Za Akumą pojawiły się kolejne i pomimo starań Laviego i Corrie, rozeszły się po budynku. I gdy myśleli już, że to koniec, z wyjścia wyłoniły się jeszcze trzy postacie. Dobrze im znane.
            - Yo! – zawołał Devito, choć Laviemu zdawało się, że wyglądał młodziej, niż w czasie wojny. To samo tyczyło się Jasdero. A za nimi wyszła Road. – Zabawmy się!
            - Ty jesteś ukochaną tego ślicznego shinigami – odezwała się Kamelot, wpatrując się w Corrie. – Jak on się nazywał? Ach tak! Izuru.
            - Skąd znasz Izuru?
            - Z wojny – odpowiedział jej Lavi. – Uważaj na nią, Corrien.
            - Dobrze – przytaknęła Shiroyama.
            I tak miała taki zamiar. Pomimo tego, że Road wyglądała na dwanaście może trzynaście lat, nie było wątpliwości, że stanowiła ogromne zagrożenie.
            - Yukikaze, fukidashi – powiedziała Corrien. – Gin no kissu.
            Road nagle pobladła, nie mogąc nabrać powietrza do płuc. Corrie z ciężkim sercem patrzyła na to. Wiedziała jednak z opowieści swoich starszych przyjaciół jak niebezpieczna była Road. Zresztą tego uczyli ich nawet w Akademii Shino. Musiała ją pokonać za wszelką cenę.
            Dziewczyna upadłą, wierzgając się. Jednak z każdą chwilą coraz mniej i mniej. Czyżby się udało? Czy to naprawdę mogło być takie proste? Zdawało się, że tak. A jednak Corrie nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to było zdecydowanie zbyt łatwe. Była pewna, że dziewczyna nie żyje. Yukikaze zresztą potwierdziła jej teorię.
            A mimo to, gdy już chciała odejść, by wspomóc Laviego w walce z Jasdevi, usłyszała śmiech Road, która powoli podnosiła się z ziemi. Umarła, a mimo to żyła.
            - Na Króla Dusz… - mruknęła Corrie. Zaatakowała od razu Sokatsui i jakimś kido wiążącym, lecz bezskutecznie. – Gin no kiri – wyszeptała, znikając we mgle.
            - Mroźna mgła. Sprytnie – przyznała Road.
            Corrie musiała uskoczyć przed ostrzami, które poszybowały w jej stronę. Ale nie dlatego, że Road udało jej się zlokalizować. Wystrzeliła je zwyczajnie we wszystkich kierunkach. A ostrzami były zakończone szpikulcami świece. Shiroyama czuła, że to będzie dziwna i ciężka walka. Gdyby przynajmniej zdołała zmusić Road do odwrotu.
            Na poprzedni atak opowiedziała podobnym. Tysiąc Srebrnych Ostrzy było silnym atakiem, a jednak Road uniknęła większości lodowych igieł. A pozostałe zwyczajnie zignorowała.
            - Gin no batsu – powiedziała Corrie, wciąż nie wyłaniając się z mgły.
            - To wszystko?
            Żadne ataki nie odnosiły efektu. Toteż Corrien nie miała wyjścia, jak podejść do sprawy nieco bardziej kreatywnie. Podniosła poziom mgły i pokrywając najbliższą okolicę cienką warstwą lodu. Zarówno podłoże jak i ściany. Zrobiło się chłodno.
            Atakowała szybko i dość precyzyjnie, wyłaniając się tylko na krótkie chwile z mgły. A czasem niespodziewanie atakując z pomocą Gin no batsu lub Tysiącem Srebrnych Ostrzy. Road zaczynała się denerwować.
            Tylko na chwilę Shiroyama dała się rozproszyć, gdy Jasdevi wpadli w jej zasięg ataków. Runęli na lodzie, który pokrywał podłogę i Corrie nie zastanawiając się nad konsekwencjami, zaatakowała ich z pomocą Tysiąca Srebrnych Ostrzy, raniąc dość poważnie.
            To jednak dało Road szansę zlokalizowania jej, gdy mgła nieco opadła. Z pomocą przyszedł jej Lavi, który zablokował lecący w jej stronę atak za pomocą metalowego młota.
            - Dziękuję – powiedziała Corrien.
            - Dobra robota – rzucił jej Lavi.
            - To boli! To boli! – wrzeszczało Jasdevi. – Road! Wracajmy już do domu!
            - Mieliśmy ich zmiażdżyć – syknęła Road. – A nie dać się zmiażdżyć.
            Była wściekła, ale wiedziała, że nic już nie ugra. Lodowa shinigami okazała się silniejsza, niż we wspomnieniach tamtego chłoptasia. Może dlatego, że minęło już wiele lat. Road tego nie odczuwała, ale…
            Nie miała innego wyjścia jak się wycofać. Pozostały tylko Akumy, ale z nimi Corrie przy współpracy z Lavim i resztą Egzorcystów, rozprawiła się dosyć szybko. Szkoda tylko, że po ciężkiej walce zamiast odpocząć, musiała jeszcze przekazać raport o zdarzeniu swojemu kapitanowi.

***
            - Nic ci nie jest Ayane? – zapytał Hiroya, pomagając dziewczynie podnieść się z ziemi po tym, jak cudem uniknęli lecącego na nich stropu.
            - Nie – odparła Hisagi i zaczęła się otrzepywać.
            Hiroya nie tracąc czasu przysunął się bliżej i położył dłoń na jej głowie. Po czym strzepał nieco kurzu. Oczywiście nie musiał się wcale tak blisko przysuwać, ale z dumą zauważył, że Ayane lekko się rumieni.
            - Dzięki…
            - Nie ma za co.
            - Co teraz zrobimy? Powinniśmy spróbować się przedostać?
            - Nie – rzekł Kuchiki. – Uważam, że powinniśmy iść dalej. Shun i Mitsuko będą wiedzieli, że to najlepsze wyjście. Spróbujemy znaleźć Kazumi i siebie nawzajem. Ta droga jest już zablokowana.
            - Jesteś pewny?
            - Ufasz mi?
            - No tak.
            - Damy radę. Musimy tylko być ostrożni – powiedział Hiroya oferując przyjaciółce dłoń.
            Chwyciła ją i razem ruszyli w drogę powrotną do skrzyżowania, gdzie musieli obrać inną ścieżkę niż dotychczas. Nie mogli iść dalej, bo natknęliby się na Czwartego. Skręcili więc w prawo, nie wiedząc co ich tam czeka.
            Wyciszyli swoje reiatsu całkowicie i po cichu przemykali korytarzem prowadzącym do kolejnego rozwidlenia. Tam mignęła im męska sylwetka.
            - To Ryou – powiedział Hiroya. – Jeśli wierzyć słowom Chikako, Kazumi spędza z nim cały swój czas. Jeśli pójdziemy za nim…
            - Znajdziemy Kazumi – dokończyła Ayane. – Chodźmy.
            - Jesteś gotowa? Możliwe, że będziemy musieli walczyć.
            - Jestem gotowa.
            Ruszyli więc dalej za Ryou. Nie zauważył ich. Toteż Ayane i Hiroya wyszli z ukrycia i skręcili w korytarz w którym zniknął. Nie spodziewali się, że Ryou zatrzyma się tam na chwilę, rozmawiając z inną Noah.
            - Wy… - warknął, wnet rozpoznając Hiroyę. – Ty jesteś bratem Kazumi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz