– Toshi, idź – zaśmiała się Setsuko.
– To nie ja mam tu trenować, tylko oni – mruknął Hitsugaya, choć jeszcze chwilę
temu zdawał się myśleć coś zupełnie innego. – Mówiłaś, że wszystko jest pod
kontrolą.
Cała paczka przyjaciół usiadła na dachu, obserwując młode pokolenie. Hollowy z
hodowli Tousena przywróciły wspomnienia z minionej bitwy, które powróciły jak
żywe, skutecznie psując im humor. Mimo zwycięstwa ponieśli wiele strat. To było
coś, czego ich dzieci nie rozumiały. Wojna była im obca, bo żadne opowieści nie
były w stanie oddać powagi tamtego wydarzenia.
Niepomni na
świat młodzi skupili się na walce. Shirai bawił się chyba najlepiej.
Setsuko i Ivrella spojrzały po sobie. Ta niespodzianka była głównie dla niego.
Z zadowoleniem obserwowały więc, z jaką powagą traktuje walkę. Chciał
zaimponować ojcu. W przeciwieństwie do przyjaciół nie wolno było mu uwolnić
formy miecza. Ale miał w zanadrzu coś jeszcze.
Inukami uśmiechnęła się, widząc, że jej syn używa swojego kagune. Było
identyczne do jej własnego. To wyrównywało jego wyniki względem reszty kadetów,
choć nawet pomimo zakazu uwalniania formy miecza, nie zostawał w tyle. Żaden z
pustych nie mógł go zaskoczyć.
– Jest silny – powiedziała z dumą Ivrella. – Po nim.
– Ale na szczęście mniej agresywny – dodała rozbawiona Setsuko. – Pomimo genów
obydwojga rodziców.
– Coś sugerujesz? – prychnęła Inukami.
– Skąd…
– Wszyscy obserwujemy z odległości, tylko Grimmjow bawi się z dzieciakami –
zauważył Toshiro.
– Z dzieciakami – powtórzyła Setsuko, uśmiechając się do niego kpiąco. –
Chociaż masz rację. Jestem tylko zdziwiona, że tak łatwo zgodził się poświęcić
te hollowy… Nawet jeśli zostały sztucznie wyhodowane.
– No właśnie, to sztuczne twory, a do tego pamiątka po rządach Aizena –
stwierdziła z powagą Ivrella. – Grimmjow chroni swoich, ale to… Gardzi nimi.
Nie uważa ich za swoich.
– Cóż… Nie mnie oceniać – odparła beznamiętnie Setsuko.
– Oj wyrosły te nasze dzieciaki – zamyśliła się Bris. – Kiedy to się stało?
Tymczasem Shirai był coraz bliżej Grimmjowa. Wciąż jednak miał daleką drogę,
jeśli chciał się przedrzeć do króla Hueco Mundo. Miał przed sobą epicentrum
burzy. I choć jeszcze tam nie dotarł, już odczuwał ciężar tego zadania. Zresztą
nie tylko on. Zabicie kilku pustych było niczym w porównaniu z tym. Nawet
treningi z Setsuko wydawały się kadetom teraz dziecinną igraszką.
Nie, żeby coś takiego miało powstrzymać Shiria. Zamierzał się przebić za
wszelką cenę, chociaż sam nie wiedział, czego się spodziewa po spotkaniu z
ojcem. Czy ten mężczyzna go w ogóle rozpozna? Co prawda byli bardzo podobni i
tylko idiota by się nie zorientował, ale z tego, co opowiadała jego matka…
Mogło być różnie.
Skakał coraz wyżej i wyżej wzbijając się w powietrze i raz za razem rozcinając
maski pustych. Kagune znacznie ułatwiało sprawę. To jak mieć cztery dodatkowe
ręce, więc nie było możliwości, że jakiś Pusty zaatakuje go od tyłu. Te, które
były przed nim zaś ciął kataną.
Jednak na miejsce pokonanych, pojawiały się kolejne, a ich liczba zdawała się w
ogóle nie maleć. Wiedział, że w tym tempie nie da rady dotrzeć do ojca. Prędzej
opadnie z sił. Mimo wszystko używanie sonido, czy jak nazywali to shinigami,
shunpo, wymagało wciąż sporo energii, a i monotonna walka, powoli konsumowała
pokłady energii. Co prawda w jego przypadku były dość spore, a dodatkową
motywację tworzyła szansa spotkania z ojcem, ale nadal było to ryzykowne.
Oczywiście nie bał się, że coś mu się stanie. Od tego mieli opiekunów, którzy
wbrew pozorom, bacznie obserwowali sytuację, gotowi by zareagować w każdej
chwili. Nie chciał jednak polegać na ich sile. Nie mógł się zbłaźnić przed ojcem,
pokazując, że ktoś musi ratować mu dupę.
A mimo to im bardziej wszystko się przeciągało, czuł, że zaczyna się męczyć.
Brnął jednak do przodu. Nie podda się tak łatwo. Nie bez walki. Nawet jeśli
miałby paść ze zmęczenia, zamierzał się dostać do ojca. Jednak jego reiatsu
wciąż było bardzo odległe.
Tak samo to należące do przyjaciół. Już dawno zostawił ich w tyle, gdzieś
bliżej ziemi, gdzie wspólnymi siłami chcieli dać pokaz zdolności swoim
opiekunom. Miał to gdzieś. Miał gdzieś opinię opiekunów, czy kapitanów. Nie
chciał być zwykłym szeregowym shinigami. Jego cele sięgały dużo, dużo dalej.W
końcu był synem króla.
Spora chmara hollowów zasłoniła mu drogę. Nic dziwnego, znalazł się w samym epicentrum
burzy. Zupełnie sam. Ale to nie miało znaczenia. Rozciął maskę kolejnego
pustego i ryknął wściekle, podnosząc poziom reiatsu.
– Kurwa – warknął, gdy któryś pusty uderzył go łapą w bok. – Ja ci pokażę,
łachudro – wygrażał.
Ku jego zaskoczeniu, na masce hollowa wykwitła sporej wielkości róża,
powodując, że biała maska powoli zaczęła się rozłupywać.
– Rozkwitnij, En Shoku! – usłyszał znajomy głos. – Ketsueki no hana!
– Co do… Licha – mruknął Shirai.
Znał ten głos. Znał to zampakuto. Nie wiedział tylko, jak znalazła się tak
blisko niego. Zbyt skupiony na hollowach, w ogóle nie zauważył jej reiatsu. A
może specjalnie je wyciszyła?
Drobna postać śmignęła koło niego, rozwalając kolejnych pustych.
– Na co czekasz? – zapytała, odwracając się do niego. Wyszczerzyła ząbki w
szerokim, drapieżnym uśmiechu. – Chyba musisz się z kimś spotkać, nie?
– Tch! Sam bym sobie poradził.
– Przecież nikt nie mówi, że nie. Ale chyba nie myślałeś, że zamierzam zostać w
tyle.
Powiedziawszy to, ruszyła dalej, w ogóle na niego nie czekając. Zamierzał
podnieść rzuconą mu rękawicę.
– Ty mała cholero – warknął.
W złości zupełnie zapomniał o zmęczeniu. Jak ta mała pchła mogła pójść bez
niego. Przecież to jego ojciec był gdzieś tam, na końcu tej drogi. Ruszył więc
w pogoni za Itsuko.
– Czekaj, ty mała…
– Co? Nie mów, że już się zmęczyłeś? – zapytała i roześmiała się w głos, widząc
jego minę. – Słabo, Shiruś, słabo.
Tymczasem ich przyjaciele też dzielnie stawiali czoła przeciwnikom. Shun, Ayane
i Kazumi cały czas współpracowali. Ich wyczucie było idealne. Zawsze walczyli
ramię w ramię na treningach terenowych, więc mieli już wprawę. Woleli
przemyślane ataki, zamiast szarżowania. To było jedynie w stylu Shiraia.
– Zniszcz, Akuryo Aisu – powiedział młody Abarai. – Aisu Hari.
Gdy uwolnił swoje shikai, na hollowy poszybowała cała masa lodowych igieł. Dużo
większych i liczniejszych, niż zazwyczaj. Tym razem włożył w to więcej energii,
choć może było to z jego strony nieco ryzykowne. Był silny, ale słabo
gospodarował energią i był tego całkowicie świadomy. Rukia często go upominała,
twierdząc, że wdał się w ojca.
– Rozetnij, Kenshi! Shin no kusari!
Ayane nie pozostawała w tyle. Co prawda nie było to shikai, a jedynie poboczna
umiejętność jej zampakuto, ale wystarczająco silna i efektowna. Miecz
przekształcił się w ostrze połączone z kilkoma łańcuchami, zakończonymi
kolejnymi małymi ostrzami.
– Nienawidzę was – mruknęła Kazumi, pochmurniejąc. – Nienawidzę was całym
sercem.
– A sorry, czyżbyśmy robili ci złe tło? – zaśmiał się złośliwie Shun.
– Pokaże ci, że twoje shikai to nic, w porównaniu z moimi zdolnościami
szermierskimi – mruknęła i wystrzeliła niczym pocisk, tnąc hollowy jeden za
drugim.
– Ej, ej. Nie szarżuj tak. Chyba, że próbujesz doścignąć Shiraia?
– Zamknij się, Shun. To wy jesteście zbyt powolni.
– Tylko czekaj – roześmiała się Ayane. – Zostaw coś dla nas.
Obserwując to, Setsuko westchnęła.
– Mają niesamowite pokłady energii, nie? – zaśmiała się Bris.
– Entuzjazmu też im nie można odmówić – przytaknęła Ivrella.
– Mam nadzieję, że to tylko młodzieńcza energia. Bo jeśli na prawdziwych
misjach też będą działać tak nierozważnie…
– Przesadzasz – stwierdził niespodziewanie Toshiro. – Sama mówiłaś, że czują
się bezpiecznie, bo wiedzą, że jesteśmy tu z nimi.
– Popisują się – zauważyła Setsuko. – A tyle razy im mówiłam, że to nie
prowadzi do niczego dobrego.
– Nic na to nie poradzisz.
***
Kazumi siedziała na dachu, obserwując grę świateł na nocnym horyzoncie miasta.
Teoretycznie powinna już spać, ale nadmiar wrażeń sprawił, że nie miała na to
najmniejszej ochoty. Jasne, czuła się zmęczona. W końcu wszyscy dostali niezły
wycisk od króla Hueco Mundo, ale… Dawno się tak świetnie nie bawiła.
Żałowała tylko, że Toshiro do nich nie dołączył. Wiedziała, że nie mógł
spoufalać się z kadetami, ale i tak było jej przykro. Te kilka dni mogły być jej
ostatnią szansą, żeby spędzić z nim trochę czasu na spokojnie. Potem nic już
nie będzie takie samo, gdy zostanie shinigami. Wszystko będzie takie trudne.
Nie, żeby sytuacja miała szanse jakkolwiek ulec zmianie. Wiedziała, że jest dla
niego tylko gówniarą. Nawet jeśli Toshiro był najmłodszym z kapitanów, nadal
był jednym z przyjaciół jej matki. Szanowanym dowódcą dziesiątego oddziału
Gotei 13, a ona sama… Była nikim. Kadetem jednym z wielu.
– Nie powinnaś już spać, Kazumi? – Drgnęła na dźwięk swojego imienia, ale
czyjaś dłoń wylądowała uspokajająco na jej ramieniu. – Poza tym jest dość
chłodno.
– Nie mogę spać – odparła, wciąż obserwując panoramę miasta.
Westchnął. Była pewna, że zaraz odeśle ją do pokoju, w którym nocować miały
dziewczyny pod mniej lub bardziej czujnym okiem Ururu. Jednak on zamiast tego
usiadł obok niej. Dopiero wtedy odważyła się spojrzeć na niego. Był taki
przystojny… Ale co bardziej rzuciło jej się w oczy to fakt, że teraz w tym nikłym
świetle księżyca, wydawał się być też smutny.
– Coś się stało? – zapytała, wpatrując się w jego profil.
– Nie. Skąd ten pomysł?
– Po prostu… Takie sprawiasz wrażenie – powiedziała, wzruszywszy ramionami.
– Ty też nie wyglądasz na najszczęśliwszą na świecie.
– Jestem trochę zmęczona – skwitowała, po czym dodała szybko: – Ale nie na
tyle, żeby spać.
– Nie wyganiam cię przecież – stwierdził, a na jego twarzy pojawił się cień
uśmiechu. – Tylko upewnij się, że wypoczniesz odpowiednio, zanim ruszysz z
przyjaciółmi na podbój Karakury.
– Oczywiście.
– Jest ci zimno – zauważył Toshiro, marszcząc brwi. – Cała się trzęsiesz.
– Nie. Nic mi nie… – Nie dał jej szansy dokończyć, zarzucając na jej ramiona
swoje kapitańskie haori. – Cóż… Dziękuję.
– Dałbym ci też kosode – mruknął beznamiętnie, ale wyczuła w tym żart. – Ale
trochę nie wypada, biorąc pod uwagę, że to jedyne, co mam na sobie.
– A majtki?
– Różnie bywa, gdy kosode jest takie przewiewne.
Kazumi roześmiała się radośnie. Hitsugaya też się uśmiechnął. Nie wiedzieli, że
ktoś dyskretnie obserwuje ich przez okno. Nie siedzieli, bowiem, na dachu
sklepu Urahary, lecz dwa budynki dalej. Właśnie po to, by odciąć się od
ciekawskich spojrzeń.
W pokoju w najlepsze trwała impreza. Ivrella została na noc, żeby pogawędzić
trochę z Bris i Setsuko, która stała przy oknie, wyglądając zza zasłony. W
dłoni ściskała szklankę z whisky. Miała strasznie groźną minę, obserwując
dwójkę młodych shinigami, siedzących na dachu.
– Naprawdę nie wiem, czy powinnam się cieszyć, że coś między nimi iskrzy, czy
jednak być zła, że Toshiro flirtuje z moją córką – powiedziała nagle,
spoglądając w głąb pokoju. – Mam mieszane uczucia.
– A tam, pierdolisz – skwitowała Inukami. – Młodzi są, muszą się wyszaleć.
– Jak my? – zapiła Setsuko.
– Bardziej, niż my. Przyszło im dorastać w czasach pokoju.
– Tak, ale przez to czuję się jak Bella w ostatniej części zmierzchu. Tam też
jej przyjaciel zakochał się w jej córce.
– Setsu, oglądałaś Zmierzch? – zdziwiła się Bris.
– No, co? Sama mówiłaś, że mogę sobie pożyczyć od ciebie jakiś film. Nudziłam
się w któreś popołudnie i jakoś tak… Samo wyszło.
– Odejdź już od tego okna – westchnęła zniecierpliwiona nauczycielka wiedzy o
ludziach. – Toshiro to nasz przyjaciel, przynajmniej wiesz, że Kazumi jest w
dobrych rękach.
– W czyich? – rozległo się i w drzwiach stanął Shirai. Skrzywił się marszcząc
nos. – Pijecie już pierwszego dnia?
– Hola! Młody – skarciła go Ivrella.
– Nie próbuj mnie pouczać – warknął, ręce wkładając z powrotem w kieszeie. –
Pojawiasz w Seireitei po miesiącu i co? Myślisz, że kilka dni wszystko nadrobi?
– Potrzebujesz czegoś, Shirai? – wcięła się Setsuko.
– Dziewuchy się martwią, że Kazumi jeszcze nie wróciła.
– Powiedz im, że niebawem wróci. Poszła się przewietrzyć – powiedziała z
uśmiechem Bris. – I idźcie już spać.
Jeszcze chwilę przyglądał się wszystkim trzem kobietom po kolei, ale w końcu
burknął coś pod nosem i zamknął drzwi.
– Patrząc na jego fryzurę, zaczynam się zastanawiać, czy nie ktoś inny jest
jego ojcem – przyznała rozbawiona Bris. – Gdyby nie ten kolor. Tak
jednoznaczny...
– E tam... Po prostu widać, z kim Ivrella dobrze się dogaduje – stwierdziła z
uśmiechem Setsuko. – Czesała Shiraia w ten sposób odkąd był mały, więc zdążył
się już przyzwyczaić.
– Ale ta kita... Założę się, że Abarai jest dumny, będąc wzorcem dla młodego
pokolenia.
– Obnosił się z tym jak paw... ian – oznajmiła Inukami.
Kazałaś mi długo czekać, ale było warto. Choć skrzydełka mi nieco opadły, kiedy poprawiłaś się, że to jeszcze nie egzorcyści *uśmiecha się dziko na myśl o starszym o jakieś 15 lat Kandzie* Nie mogę się ich doczekać, ale ok, najpierw dzieciarnia.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ta perspektywa - pokolenie Setsu zna smak wojny, młodsze już nie i przez to są bardziej beztroscy i trochę lekceważą zagrożenie. Aż mam ochotę usiąść do Corrie, bo tam ten motyw też się trochę pojawia. Zresztą w pierwszym tomie też był przecież.
Lubię Shiraia i byłam bardzo ciekawa, jak będzie wyglądać jego spotkanie z ojcem. Grimmi-tatuś :D :D Ta scena Ci się fantastycznie udała. I jeszcze to nagłe pojawienie się Itsuko. Nieźle.
I oczywiście to na co najbardziej czekałam, poszło w cholerę. I te pytania, czy panowie się w ogóle spotkali, jak to wyglądało. No wiesz Ty co, cholero.
Awwwww, Kazumi i Tosiek. Jakie to było ładne. Takie delikatne i niewinne. A moment, kiedy dał jej haori. Tosiu żartuje! Świat się kończy, naprawdę. Toż to już Apokalipsa.
Wątpliwości Setsu trochę mnie rozbawiły. Z jednej strony widać, że jest troskliwą matką, z drugiej zna przecież Tośka. Nie skrzywdzi jej przecież.
Czy Ty sugerujesz, że Ivrelka z Abaraiem coś tego? Nie no, Rukia by go rozszarpała chyba, gdyby się okazało, że ma jeszcze syna na boku. Chociaż skoro wiemy, że ma maskę hollowa, choć ukrytą, to tylko takie spekulacje. Ale z Tobą nigdy nic nie wiadomo.
Pisaj następny.
Pozdrawiam